Odnoszę wrażenie, że wiele lat pracy nad profesjonalizacją kadr ośrodków kultury aktualnie jest roztrwaniane. Wiele kreatywnych, wykwalifikowanych i doświadczonych osób porzuca pracę w instytucjach kultury. Niektórzy są wprost zwalniani lub wymusza się na nich odejście. Z drugiej strony instytucje kultury są zasilane osobami, które często nie mają żadnego związku z kulturą, ale za to mają związki polityczne lub personalne. A to wszystko w czasie zbliżających się wyborów.
Na kulturze to się każdy zna…
Obserwując wiele instytucji kultury, tych bliżej mnie oraz tych dalej z Polski, zaczęło mnie niepokoić zjawisko wzmożonego napływu do pracy w instytucjach kultury osób (na stanowiska zwykłe i dyrektorskie), które nie mają żadnego doświadczenia w tej dziedzinie. Oczywiście praca w ośrodku kultury nie jest zawodem regulowanym. Dzięki temu może ją świadczyć każda osoba, nawet bez ukończenia studiów czy doświadczenia pracy w instytucjach kultury. Znam wiele takich osób. Często to one są motorem napędowym instytucji. Problem pojawia się tam, gdzie zatrudniane osoby bez doświadczenia i kompetencji nie mają możliwości ich nabyć lub po prostu tego nie chcą. Jeszcze gorzej jest, jak Ci, którzy nie chcą się angażować są z nadania i w zasadzie w żaden sposób nie można ich zmotywować do działań. W moim odczuciu ośrodki kultury są miejscami, gdzie ląduje najwięcej spadochroniarzy i spadochroniarek, których trzeba przetrzymać np. do czasu po wyborach lub dać komuś pracę, bo pomagał przy kampanii.
Dlaczego tak jest? Być może to pokłosie niskiej pozycji ośrodków kultury. Wiele z nich jest traktowane nie jako partner w działaniach na rzecz danej społeczności, a jako wasal dla wójta lub burmistrza w osiąganiu własnych celów, nie zawsze zgodnych z kulturą w prawdziwym interesie mieszkańców.
Kto się boi ludzi kultury?
Ostatnio obserwuję wiele zmian na stanowiskach dyrektorskich w lokalnych instytucjach kultury. Dużo z nowych osób, które dołączają do grona menadżerów i menadżerek kultury powoływana jest bez konkursów lub wygrywa konkursy, pokonując doświadczone kandydatki i kandydatów mimo, że nie ma żadnego doświadczenia i związków zawodowych z kulturą instytucjonalną. Czemu tak się dzieje? Wydaje mi się, że to ostatni dzwonek dla organizatorów by dokonać zmian na stanowiskach dyrektorskich, żeby powołania nie odbijały się echem przy wyborach. Ewentualne wątpliwości co do powołań przez rok zdążą ucichnąć, a lokalne społeczności przyzwyczają się do zmian. Czemu o kulturze, jej kształcie w danej miejscowości mają decydować osoby, które się na niej jeszcze nie miały okazji poznać? Być może właśnie dlatego, żeby nie musiały same o tym decydować i mogły się zdać na rady organizatora. Ludzie osobiście nie zaangażowani w kulturę, nie mający jeszcze doświadczenia i wiedzy, za to mający poparcie polityczne czy osobiste organizatora będą chętniej bezkrytycznie wykonywać nałożone zadania, nawet jeżeli nie są one zgodne misją i celami instytucji kultury lub nie są odpowiednie dla odbiorców i kadr kultury. Z perspektywy wójta czy burmistrza łatwiej jest zatrudnić kogoś miejscowego lub znajomego, nawet mimo tego że nie ma doświadczenia. Takie osoby są mniej lub więcej powiązane z miejscem, w którym żyją. Ich dzieci chodzą do lokalnych szkół, rodzina być może pracuje w jednostkach gminnych lub pełni jakieś funkcje społeczne. Osoby z zewnątrz lub doświadczone w pracy w kulturze, o ile stanowi to w ich życiu wartość potencjalnie mogą być bardziej nie wygodne chociażby w kwestiach uporu w dążeniach do zwiększenia budżetu, czy organizacji jakościowych imprez rezygnując z tych nastawionych na masowość. Może być też trudniej takimi ludźmi sterować.
Sprzedać duszę?
Rożne są podejścia dyrektorów i dyrektorek w relacjach z organizatorem. Różne są też podejścia organizatorów do tej relacji. Idealną sytuacją jest, gdy są to stosunki partnerskie i każda ze stron jest traktowana na równi. Są sytuację, gdzie dyrektor lub dyrektorka ma wolną rękę do działań kulturalnych ciesząc się zaufaniem wójta lub burmistrza. Nie brakuje ośrodków kultury, w których dyrektor jest tylko po to, bo wymaga tego statut, a realnie rządzi wójt lub burmistrz. Zdarza się, że robi to już nie tylko przez nakładanie na dyrektora zadań dla instytucji kultury, a nawet poprzez bezpośrednie wydawanie poleceń pracownikom ośrodka na wydarzeniach lub obciążaniem fakturami ośrodka kultury poza planem i bez konsultacji. Mniejszy to stanowi problem gdy wójt lub burmistrz są ludźmi, którzy rozumieją jak ważna jest rola sztuki, kultury oraz lokalnego ośrodka, który upowszechnia i udostępnia je mieszkańcom. Gorzej, gdy instytucja kultury jest traktowana przedmiotowo wyłącznie jako narzędzie do realizacji interesów politycznych.
Co z tym wszystkim robią ludzie zatrudnieni na stanowiskach dyrektorskich? Postawy są różne. Niektórzy zostając dyrektorem lub dyrektorką od początku wiedzą na co się piszą i jakie jest ich miejsce w „szeregu”. Twierdząc, że ich pracodawcą jest organizator (choć zgodnie z prawem tak nie jest) wykazują swoją lojalność, nawet jeżeli jest to związane ze szkodą dla mieszkańców lub pracowników instytucji. Inni starają się być niezależni co często kończy się wcześniej lub później odejściem jednej ze stron (częściej dyrektora lub dyrektorki). Duża część stara się zręcznie manewrować pomiędzy naciskami organizatora, a działaniem kulturalnym na rzecz mieszkańców (tych postaw spotkałem najwięcej, sam starałem się tak robić). Które z tych podjeść jest najlepsze? Nie oceniam. Rozumiem, że osoby pracujące na stanowiskach dyrektorskich mają różne dylematy i są poddawane różnym naciskom oraz mogą mieć wiele do stracenia. To indywidualne podejścia każdej z nich.
Trudne czasy…
Idą trudne czasy dla pracowników i osób zarządzających instytucjami kultury. Im bliżej wyborów, tym bardziej część organizatorów będzie chciała wpływać na pracę instytucji kultury. Jeżeli będzie to pozytywny wpływ np. poprzez zwiększenie dotacji na działania kulturalne to wygranymi są mieszkańcy. Gorzej gdy zacznie dochodzić do sytuacji patologicznych jak np. wymuszanie zakazów współpracy z „niewygodnymi” grupami i ludźmi, usuwania kompetentnych dyrektorów i pracowników, bo być może nie są wygodni politycznie, a w ich miejsce umieszczania „swoich” niekoniecznie odpowiednich do pracy w kulturze, dokładnie pracy i wydatków, które nie były wcześniej zaplanowane. Mam nadzieję, że kadry kultury ten czas przetrzymają bez dużych kosztów emocjonalnych i osobowych. Jest jeszcze rok do wyborów, może to dobry moment żeby uczciwie porozmawiać z organizatorem o jego oczekiwaniach i przedstawieniu swoich potrzeb i własnego punktu widzenia na działania kulturalne.