Jakiś czas temu postanowiłem, że wezmę udział w „Wyzwanie Wernisażerii czyli 12 wystaw w ciągu roku”. Celem zadania jest odwiedzenie 12 wystaw w ciągu roku, a z których później zamieści się relacje. Ten artykuł miał być pierwszą relacją, ale nie do końca będzie.
Pierwszy wernisaż, w którym wziąłem udział w ramach wyzwania odbył się 16 kwietnia 2020 roku w Białostockiej Galerii Marchand (wspomniałem o niej w artykule „Artyści, którzy przemijają”). „One” to wystawa trzech autorek: Karoliny Dadury, Elżbiety Gibulskiej oraz mieszkającej w mojej gminie Alicji Szkil, której obrazy bardzo mi się podobają. Podczas wernisażu rozbrzmiewała muzyka na żywo w wykonaniu Miss God – białostockiej artystki, która łączy muzykę elektroniczną z tradycyjną. W wernisażu udział wzięło jak na Białystok sporo osób (wszyscy naraz nie zmieścili się w galerii). Otwarcie obyło się na schodach od strony ulicy, z punktu widzenia organizatorskiego uważam, że to dobry zabieg. Poza kwestią rozwiązania braku miejsca w środku, uzyskano efekt otwartości. Wydarzenie wdzierało się w przestrzeń miejską docierając do przypadkowych osób, które niekoniecznie planowały wziąć w nim udział ale zaszli z czystej ciekawości. Twórcy galerii oraz artyści zabrali głos. Nie był to czas przegadany, trwało to dosłownie kilka minut. Po tym krótkim otwarciu uczestnicy mogli wejść do środka, gdzie przy wejściu można było pobrać katalog wystawy oraz zostawić parę złotych w skarbonce na działalność galerii. Obrazy Alicji Szkil wyróżniały się poprzez swoją intensywną barwę na tle białych ścian i innych prac – akryli i monotypii tworzonych w czerni i bieli (moim zdaniem też bardzo ciekawych). Tyle o samej wystawie, którą gorąco polecam. Ja osobiście doznałem pewnego dyskomfortu, z którym na co dzień spotyka się wiele osób uczestnicząc w wydarzeniach tego typu. Czy sztuka jest dla wszystkich? Uważam że tak. Czy wszyscy są gotowi by z nią obcować? Niestety nie. Trzeba to zmienić. Podczas wernisażu utwierdziłem się w przekonaniu o ważnej roli, jaką pełnią domy kultury w małych miastach. Są niejednokrotnie pierwszym miejscem kontaktu ze sztuką mieszkańców. Często przychodzą oni jako uczniowie w ramach zajęć lub jako dorośli ze znajomymi na wystawy prezentowane w domu kultury. Często jest tak, że wciąż pokutuje mit „świątyni sztuki” dla wybranych. Osoby, które na co dzień nie mają do czynienia z wernisażami, spotkaniami artystów zwyczajnie mają obawy przed przyjściem na wernisaż, koncert czy spotkanie, a gdy już przyjdą czują się dziwnie. Przyznam szczerze, że trochę tak się czułem podczas wernisażu „One”. Bywałem w galeriach w Polsce i za granicą i nigdy nie doświadczyłem tego uczucia. Tu tak.

Po przyjściu pod budynek zobaczyłem miejscowych aktorów, artystów, ludzi z gazet którzy rozmawiają czekając na otwarcie. Niektórych znałem osobiście. Czy to miejsce dla mnie? Przecież zajmuję się kulturą i sztuką od tylu lat, a jednak to dziwne uczucie „czy oby na pewno?” towarzyszyło mi przez jakiś czas. Myślę, że spowodowane było to tym, iż w tym miejscu skupiło się białostockie środowisko ludzi kultury i sztuki. To może odstraszać i powodować dyskomfort. Czy tak samo to nie działa w małych miejscowościach? Myślę że podobnie. Ważne zadanie stoi przed domami kultury, które powinny edukować i budować w ludziach przekonanie, że mogą uczestniczyć w wydarzeniach kulturalnych bez obaw. Same środowiska, które skupiają się wokół instytucji też nie powinny stawać się hermetyczne. Nie jest to łatwe zwłaszcza dziś, gdy przez lata budowana publiczność została zdziesiątkowana przez wygaszenie instytucji kultury na kilka miesięcy oraz lęk przed powrotem na sale.
Wernisażeria – 100% sztuki, intelektu & humoru – strona prowadzona przez dr Kamilę Tuszyńską. Znajdują się na niej felietony poświęcone sztuce oraz recenzje wystaw. Zachęcam do odwiedzenia.




